Jak to robią Hindusi?
Wbrew powszechnemu mniemaniu hinduska sztuka miłosna to nie tylko Kamasutra - a nawet przede wszystkim nie. Bo dla Hindusa seks jest jak modlitwa...
Według tradycji obowiązującej na półwyspie Indyjskim seks jest prawdziwym misterium, modlitwą, w której ciało kobiety jest ołtarzem ofiarnym. Seks według Hindusów jest boski i jest tą energią, która stworzyła świat i sprawia, że on się nadal rozwija. Do dziś w każdym prawie hinduskim domu na domowym ołtarzyku znajdują się linga i joni - symbole narządów męskich i kobiecych, dwa podstawowe symbole kultowe hinduizmu i do dzisiaj składane są przed nimi ofiary z ryżu, kwiatów i oliwy, a one same smarowane są masłem, mlekiem czy malowane czerwoną farbą, by przynosiły szczęście i pomyślność domowi, oraz - oczywiście - całe mnóstwo udanego seksu.
Pierwszym, co przychodzi nam na myśl, gdy mówimy o hinduskiej sztuce miłosnej, to "Kamasutra". Ale to wcale nie jedyny poradnik sztuki miłosnej tego narodu. Hindusi korzystają także z dwóch innych podręczników: "Khoka Shastra" i "Ananga Ranga". One także, jak i "Kamasutra" kładą duży nacisk na poznanie upodobań partnera proponując w tym celu naprawdę setki miłosnych i wymyślnych wymyślnych pozycji. Ale najważniejsze było przesłanie, że miłosną technikę powinno się ciągle ulepszać, jest to bowiem jedna z dróg do doskonałego życia duchowego.
Co więc proponują mistrzowie seksu z Indii? Przede wszystkim - pocałunki. Ale takie naprawdę z klasą: żadne tam byle cmok ani obleśne lizanie przeciwnika. "Ananga Ranga" proponuje takie rozwiązania: zamiast po prostu całować, chwyć delikatnie zębami dolną wargę partnera i równie delikatnie ją żuj i przygryzaj. Albo dobierz się do niego, gdy śpi i całuj tak długo, aż się obudzi. Albo zakryj partnerowi oczy, a później wsuń język w jego usta i wykonaj nim serię głębokich, rytmicznych ruchów - jakby był penisem, który właśnie trafił do pochwy...
Nie wystarczają ci pocałunki? Możesz go... podrapać. Tak! Ukąszenia i zadrapania, oczywiście odpowiednio dozowane rozbudzają podniecenie i miłość, a pozostające po nich ślady przypominając o minionej namiętności rozbudzają ją na nowo... Uwaga! Pod warunkiem, że nie znajdują się w zbyt widocznych miejscach, bo wtedy mogą szybciej wzbudzić zażenowanie i przerażenie typu: " jak ja się w pracy pokażę...?!"
Co się drapie i przygryza? Hm, właściwie wszystko: pachy, szyję, uda, wargi jedne i drugie, pośladki i nawet piersi, z tym że te ostatnie raczej ostrożnie. Zresztą w ogóle siłę ukąszeń i drapania powinno się dostosować do upodobań kochanka i poziomu podniecenia (im większe, tym mogą być one intensywniejsze). Ale trzeba też uważać, żeby nie były za... słabe. Partner może się albo rozchichotać od łaskotek, albo zasnąć z błogości...
Ale jeśli ani pocałunki, ani ugryzienia nie zaspokoiły dręczącego was głodu - oto dwie nieco bardziej wymyślne (ale nie za bardzo) propozycje pozycji "Kamasutry". Pierwsza nazywa się "W płomiennym zawieszeniu": partner klęczy, a partnerka kładzie się przed nim tak, by mógł unieść jej biodra na wysokość swoich własnych. W tej pozycji kobieta opiera się tylko na głowie i łokciach, więc nie jest to łatwe - ale warte każdego wysiłku, bo uczucie drgania całego ciała podczas każdego suwu penisa jest z niczym nieporównywalne.
A może "Ptak w locie"? Tu jest trochę łatwiej. Partnerka kładzie się na plecach i podciąga kolana jak najbliżej klatki piersiowej. Gdy partner wchodzi w nią, ona obejmuje go udami, którymi, podczas gdy się kochają, wykonuje ruchy jak ptak skrzydłami. To bardzo pobudza ścianki pochwy, a więc zwiększa doznania kobiety - no i doskonale robi na mięśnie ud...