Jak to robili Chińczycy?
Przede wszystkim zgodnie z jedną ze swoich filozofii, taoizmem, nie rozrzucali nasienia jak popadło, ale zachowywali je na specjalne okazje. Co oczywiście nie znaczy, że nie uprawiali seksu…
Pan domu zazwyczaj miał do dyspozycji oprócz żon służące i nałożnice. Z żonami bywało różnie, natomiast z pozostałymi kobietami swojego „haremu” zabawiał się przy każdej okazji, ale choć je zaspokajał, to ich nie zapładniał. Dzięki temu zgodnie z ideą taoizmu zyskiwał od nich ich energię jin, nie tracąc przy tym swojej jang, która by uszła wraz z nasieniem.
W czasach dynastii Han cesarz – oprócz cesarzowej – miał 31 żon, 81 nałożnic, nie mówiąc o wielkiej liczbie pałacowych służebnic wszelkiej maści i zawsze do dyspozycji…W związku z tym pełna mocą Jang uszczęśliwiał cesarzową tylko raz w miesiącu, resztę sił zachowując dla innych żon. Ale mimo to w ciągu roku rekordzista – Żółty Cesarz – uprawiał seks z 1200 kobietami!
W zachowanych chińskich tekstach erotycznych, takich jak „Czerwony Pędzelek” opisuje się ponad 30 pozycji seksualnych. Niektóre wymagały wręcz akrobatycznej zręczności, jak pozycja „pies wczesnej jesieni”, w której partnerzy opierali się o siebie plecami podczas stosunku. Powiecie, że to niemożliwe? A jednak…
W „tańcu białych feniksów” brały udział dwie kobiety i jeden mężczyzna. Kobiety kładły się przywierając do siebie brzuchami, a ta na dole unosiła nogi, by ich pochwy były zwrócone ku sobie. Najwygodniej miał tu mężczyzna – siadał przy nich ze skrzyżowanymi nogami i zaspokajał to jedną, to druga na zmianę…Nie znaczy to, że chińskie kobiety nie wykazywały się inwencją w seksie – to właśnie one wymyśliły podwójnego sztucznego członka, dzięki któremu dwie kobiety mogły sobie dawać rozkosz nawzajem.
Niestety, wiele chińskich odkryć w dziedzinie seksu popadło w zapomnienie. Z jednej strony to oczywiście szkoda – ale z drugiej…całkiem spore pole do popisu dla samodzielnych odkryć!