Najseksowniejsze łaskotki
Gra wstępna w jego wykonaniu zdawała się nie mieć końca. A najlepszą zabawą były łaskotki...
Ale zacznijmy od początku: poznałam Staszka na jednym z tych służbowych świątecznych przyjęć, których mnóstwo się odbywa w grudniu. Nasze było wyjątkowo wcześnie, bo szef uznał, że wtedy będzie miał gwarancję, iż przyjdą wszyscy nasi najważniejsi klienci. Bliżej świąt na pewno przynajmniej kilku z nich wypadłaby inna impreza.
Staszek był właśnie przedstawicielem jednej z takich firm. Zauważyłam go od razu, gdy wszedł: wysoki, przystojny brunet, a jak się później okazało, dowcipny rozmówca i doskonały tancerz. Spędziliśmy razem cały ten wieczór tańcząc, śmiejąc się i ogólnie doskonale się bawiąc. Nie potrzebował wiele czasu, żeby namówić mnie na spotkanie następnego dnia.
- Wolisz kawę i sernik, koncert jazzowy i piwo czy operę i dobre wino? - zapytał mnie.
Roześmiałam się.
- A może być czekolada i muzyka barokowa? - zapytałam.
- Co tylko chcesz - odpowiedział. - Więc zróbmy tak: najpierw wypijemy kawę, a później się zobaczy, na co będziemy mieli ochotę.
Bardzo szybko zorientowałam się, na co Staszek ma ochotę. Musiałabym być ślepa, żeby nie zorientować się w znaczeniu tych jego delikatnych dotknięć i niby przypadkowych obsunięć jego ręki na moje kolano. Ale nie przeszkadzało mi to - wręcz przeciwnie. To niesamowite, ale gdy tylko przy powitaniu dotknął mojego policzka, poczułam tak silny dreszcz rozkoszy, jaki zdarza mi się podczas pieszczot łechtaczki. A i to nie zawsze... Niech się dzieje, co chce, zaciągnę go do łóżka!
Zresztą wszystko wskazywało na to, że nie będę z tym miała jakichś specjalnych kłopotów. Staszek wyraźnie mi to okazywał, a ten jego niesamowicie subtelny dotyk sprawiał, że moja ochota na niego rosła i rosła z każdą minutą.
- Może po kieliszku koniaku? - zaproponował, gdy wypiliśmy kawę. - Jest dziś zimno i deszczowo, to nam dobrze zrobi. A jeśli wolisz wino, to mam u siebie butelkę doskonałego czerwonego włoskiego wina.
Cóż mogłam powiedzieć?
- Wolę wino - uśmiechnęłam się. I wyszliśmy z kawiarni.
Gdy tylko weszliśmy do jego mieszkania, Staszek przytulił mnie z całej siły do siebie z jakąś taką porywczą namiętnością. Od samego spojrzenia Staszka miałam dreszcze i czułam to cudowne, obezwładniające poddanie się woli mężczyzny, które uwielbiam.
- Daj mi chociaż zdjąć płaszcz - wydyszałam, szukając jego ust do kolejnych pocałunków.
Nie odpowiedział, ale poczułam, jak jego ręce odpinają mi delikatnie guziki i płaszcz ląduje na podłodze. Po nim przyszła kolej na resztę ubrania i wreszcie Staszek zatulił mnie w swoich ramionach ubraną jedynie w bieliznę. Jego pocałunki sprawiały, że straciłam kontakt z rzeczywistością...
A on zaniósł mnie do łóżka, usiadł przede mną i łagodnie rozchylił moje nogi, by zdjąć mi bieliznę. Gdy poczuł miękkość mojej szparki, jej kuszące ciepło, aż jęknął. Ale nie rzucił się na mnie, by wbić w moją spragnioną cipkę swojego wielkiego kutasa, o nie! Nie była jeszcze na to gotowa, był za sucha. Niestety, choć mogę kochać się godzinami, to jednak długo się rozkręcam. Dla mnie gra wstępna nie trwająca przynajmniej pół godziny to w ogóle nie gra wstępna, co zazwyczaj mocno przeszkadza facetom. Ale Staszek wydawał się zachwycony. Delikatnie pogładził moją najpiękniejszą, a potem sięgnął w bok i poczułam na mojej szparce delikatne łaskotanie. Niby nic, ale doprowadzało mnie do szaleństwa z rozkoszy. Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam, że Staszek trzyma w rękach piórko. Gołębie, a może gęsie, nie wiem. Ale działało doskonale...
Nie robiłam nic. Leżałam, a on pocierał tym piórkiem moje wargi sromowe, później łechtaczkę, a później odbyt sprawdzając, gdzie jestem najbardziej podatna na łaskotki. Zdumiewająco szybko moje podniecenie zaczęło rosnąć, ale przy tym zwilgotniałam, więc nie byłam już tak podatna na łaskotki. Staszek zauważył to.
- Zamknij oczy - poprosił najbardziej zmysłowym szeptem, jaki w życiu słyszałam.
Zamknęłam i poczułam na powiekach coś jakby aksamitne uderzenie niewiarygodnie giętkim i delikatnym biczem - o ile w ogóle może być coś takiego. Ale inaczej nie umiem tego określić. To łaskocząco-bijące i pieszczące coś przeniosło się po kilkunastu uderzeniach na moje ramiona, a później piersi, omiatając je drażniąco delikatnym i podniecającym dotykiem, a później jeszcze niżej, na brzuch. I wtedy otworzyłam oczy, by zobaczyć, co mnie tak podniecało - i okazało się, że Staszek trzyma w rękach wiązkę piór - tym razem pawich...
Gdy otworzyłam oczy, przerwał biczowanie, na co zareagowałam jękiem żalu. Ale na szczęście to nie był koniec.
- Rozchyl nogi - wyszeptał do mnie i poczułam jego ręce delikatnie sterujące ruchem moich ud. A później na wewnętrznej, niesamowicie już wrażliwej skórze ud poczułam znów te jedwabiste uderzenia. Teraz już nie mogłam się powstrzymać, a orgazm ogarnął mnie całą jak morska fala. Krzyczałam i krzyczałam, aż Staszek odłożył pióra i jednym ruchem wsunął się we mnie pompując z całej siły i sprawiając, że orgazm potężniał i potężniał sprawiając wrażenie, że nigdy się nie skończy...
Szczytowałam już według moich obliczeń jakieś sto lat, gdy poczułam, że Staszek przyspiesza, a jego uderzenia stają się coraz mocniejsze. Mój orgazm, choć to się wydawało niemożliwe, jeszcze się nasilił i ja zdyszana i prawie tracąca przytomność z rozkoszy objęłam go w biodrach nogami, by przyjąć go jak najgłębiej, jak najpełniej, a on wybuchnął we mnie z całą siłą, dołączając do mojego orgazmu.
Po tym wszystkim czas i przestrzeń wróciły na swoje miejsce, a ja potrzebowałam przynajmniej kwadransa, żeby ochłonąć. Mój niewiarygodny kochanek leżał na boku przyglądając mi się z czułością. Przytuliłam się do niego.
- To było cudowne, wiesz? - powiedziałam.
- Cieszę się - odpowiedział. - Ale mam nadzieję, że nie masz dosyć. Mam pomysł na taką ciekawą zabawę na powtórkę...