Obudziłam się
Obudziłam się kwadrans przed przeszywającym dźwiękiem zegara.
Szybki puls przypominał koszmar, który swym brakiem granic dotyka tego, co tak szczelnie ukryte.
Już dobrze. Już sucha poduszka, już pasta do zębów, już jajecznica.
Zatrzymana w połowie schodów łapię się okruchów rzeczywistości. Przytrzymuję poręczy cywilizacji. Popielatej ściany. Po której, po przegranej walce – spływam.
Więc leżę u twych kolan, spowita mgłą zaparzonej kawy. Więc patrzysz na mnie. Więc stanie się. Drżę, gdy w połowie stopni znajduje mnie twoja zachłanność. Gdy retoryczne, niewypowiedziane pytanie – popycha mnie do drzwi. Popycha tak mocno, ze czerwień krwi kojarzy leśmianowskie maliny. Ból poprzez rozkosz. Więc patrzę na ciebie, leżącego u mych kolan, wdychając ulatniający się tlen. Lepki, czarny, słodki.
Śpiewa budzik.