Praca, stringi i...
W zasadzie nie lubię nosić stringów. Są niewygodne, nie mogę się w nich skupić na pracy i myślę tylko o seksie. Ale to, jak się okazuje, nawet w pracy może być zaletą...
Zaczęło się banalnie: zepsuła mi się pralka. Wszystkie moje wygodne bawełniane majteczki oraz góra innych ciuchów czekały na magika, który przyjdzie i naprawi pralkę, a ja zostałam z perspektywą tygodnia w pracy w seksownych koronkowych stanikach i stringach. Żadnej innej czystej bielizny już nie miałam, a i ta była czysta jedynie dlatego, że trzeba ją prać ręcznie. W rozpaczy zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie pójść na bieliźniane zakupy, ale pod koniec miesiąca moje finanse nie przedstawiały się różowo, a trzeba było jeszcze zapłacić za naprawę pralki. Trudno, będę chodzić w stringach.
Naprawdę ich nie lubię. Noszę je tylko do letnich cienkich spodni i sukienek cocktailowych. Nie chodzi tylko o to, że uwierają: problem polega na tym, że chodząc czuję, jak ocierają mi łechtaczkę, drażnią odbyt i w ogóle... podniecają na maksa. Od razu wyobrażam sobie silne męskie ręce błądzące po intymnych zakamarkach mojego ciała, wielkiego i sztywnego penisa usiłującego wedrzeć się między moje pośladki....A przecież jestem w pracy! Mam myśleć o zadaniach, jakie wyznacza mi szef, a nie o seksie.
A szef właśnie wszedł do pokoju, gdy usiłowałam usiąść na biurowym krześle tak, by pasek stringów jak najmniej dawał mi się we znaki.
- Co pani jest? Coś panią boli? - zapytał szef roztargnionym tonem i nie czekając na odpowiedź, położył mi na biurku listę wytycznych do projektu, nad którym pracowałam. Spojrzałam na nią i jęknęłam w duchu: trzydzieści punktów do uwzględnienia! Zapomniałam nawet o stringach. Żegnaj, miły wieczorze w domu, pod prysznicem i z wibratorem! Te cholerne stringi...
- Oczywiście wolałbym to mieć dziś, ale jeśli pani nie zdąży... - szef zawiesił głos.
- Nie ma sprawy, zrobię to szefie, ale obawiam się, że do siedemnastej nie dam rady - zastrzegłam.
- Nie szkodzi, i tak siedzę dziś dłużej nad bilansem - powiedział, rozwiewając moje nadzieje. - Jeśli zdąży pani do dwudziestej to wystarczy. No i funduję kolację w ramach podziękowania...
Uśmiechnął się i wyszedł. Trzeba przyznać, że klasę to on ma, nawet jeśli wymaga roboty po godzinach.
Wskoczyłam do toalety na kilka sekund szybkich pieszczot - nie ma to jak dobra palcóweczka w stringach - i wróciłam do roboty. Tak się nią zajęłam, że nawet nie zauważyłam, jak skończyłam.
- Gotowe, szefie! - zaraportowałam, kładąc gotowy dokument na biurku już o siódmej.
- O, świetnie, właśnie skończyłem bilans - ucieszył się. - Przejrzę to szybko, a później zapraszam panią na kolację.
Przeglądanie zajęło mu rzeczywiście najwyżej kwadrans.
- Dobra robota, pani Renato - pochwalił. - Zasłużyła pani na kolację. Chodźmy!
Przesunęłam się obok niego, żeby sięgnąć po płaszcz na wieszaku, i w tym samym momencie on wstał zza biurka i zaplątał się w ten mój płaszcz, który właśnie zamaszyście ściągnęłam z wieszaka.
Zaczęłam go przepraszać i rozplątywać z płaszcza, a on zaczął robić to samo - w końcu stanęliśmy naprzeciw siebie między biurkiem a wieszakiem podzieleni jedynie płaszczem, który oboje trzymaliśmy. Zapadła dziwna cisza, a ja nie mogłam przestać patrzeć w oczy mojego szefa. Byłam jak zahipnotyzowana - dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyłam, że on ma tak cudownie zielone oczy...?
Cisza przedłużała się, aż on jednym zdecydowanym ruchem wyjął mi płaszcz z rąk i odwiesił go z powrotem na wieszak. A potem gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, dosłownie przyssał się do moich ust, a jego ręce zaczęły rozpinać guziki mojej bluzki z przerwami na cudowne pieszczoty piersi, które sprawiały, że moje protesty, od początku niezbyt zdecydowane i przekonujące, słabły z sekundy na sekundę...
Zaczynała mnie pochłaniać gorączka i sama niecierpliwie szarpnęłam za guziki jego koszuli, by móc pieścić jego tors. Moje dłonie zaczęły posuwać się coraz niżej i niżej, aż zatrzymały się na zamku od spodni. I wtedy on sięgnął pod moją spódniczkę. Jego palce zaczęły poszukiwania bielizny, by móc się pod nią wślizgnąć i odkrywać, jak wrażliwa jest moja łechtaczka. Ale zamiast bielizny znalazły tylko kilka skąpych pasków materiału...
Bardziej wyczułam niż usłyszałam jego zachwyt i rozkosz, gdy zorientował się, że mam na sobie tylko stringi i że może nie zdejmując mi bielizny, pieścić do upojenia moje pośladki. Korzystał z tych możliwości tak bardzo, jak się tylko dało, a ja czułam jego palce dosłownie wszędzie: na wargach sromowych, łechtaczce i badających wrażliwość wejścia do pochwy. Szalałam z rozkoszy, a on ciągle zadowalał się pieszczotami i nie przechodził do sedna... Cholerne stringi!
Postanowiłam wykazać się inicjatywą i rozpięłam zamek jego spodni, wydobywając na światło dzienne prawdziwego potwora z imponującą, purpurową żołędzią, sztywnego i twardego. Wystarczyło kilka pieszczot moją dłonią, by był gotowy do działania - a wtedy jego właściciel posadził mnie na biurku, przesunął stringi na jedną stronę i wziął mnie z całej siły, aż krzyknęłam z rozkoszy. A on przewiercał mnie powoli, dokładnymi i głębokimi pchnięciami, coraz szybciej i szybciej. Oparłam jedną nogę na krześle, żeby mógł wchodzić we mnie coraz głębiej, mocniej, szybciej, żeby rżnął mnie naprawdę jak szef, który dopadł swoją sekretarkę...
Jego uderzenia były coraz szybsze i rozkosz, jaką budziły we mnie, stawała się nie do zniesienia. Cała byłam jednym wielkim orgazmem, jakby przepływał przez moje ciało prąd elektryczny, który sprawiał, że każda moja komórka czuła ekstazę, a to uczucie potęgowało jeszcze tarcie paska stringów o moją łechtaczkę. Zaczęłam odpływać w wielki orgazm, gdy po kilku tak silnych uderzeniach, że zrzuciły z biurka wszystkie dokumenty, wytrysnął we mnie strumieniem, który sprawił, że rozpłynęłam się w błogości doskonałej...
Chwilę jeszcze dochodziliśmy do siebie siedząc na biurku, ale niedługo. Brak kolacji obojgu mocno dawał się we znaki, zwłaszcza po tak solidnym ćwiczeniu fizycznym.
- Kochanie, byłaś cudowna - powiedział pospiesznie szef, porządkując swoje ubranie. - Ale błagam cię pospiesz się, bo umrę z głodu...!