Przygoda na wyspie
Na taki wiatr nikt nie może nic poradzić. A już na pewno nie jedna kajakarka w łódeczce z dykty. Mogłam tylko starać się, żeby razem z kajakiem nie roztrzaskało mnie w drzazgi o brzegi wysepki.
To był pierwszy dzień mojego urlopu. Wypłynęłam rano zamierzając opłynąć jezioro Bierskie, zrobić przerwę na wyspie i sprawdzić, jak wyglądają przesmyki na kolejne jeziora: Kołeckie, Małe Kołeckie i Świstun. Zamierzałam wybrać się i tam w kolejnych dniach.
Pierwszy jednak dzień postanowiłam spędzić na poznawaniu jeziora Bierskiego, które jest dość duże i słynie ze zmiennych wiatrów, podstępnych prądów i gwałtownie nadchodzących burz. To dlatego zdecydowałam, że opłynięcie jeziora podzielę na dwa etapy: do wysepki i z powrotem. Na wypadek gdyby pogoda się zmieniła.
I pogoda rzeczywiście się zmieniła, ale znacznie szybciej, niż byłam sobie w stanie wyobrazić. Dosłownie w ciągu pięciu minut nad jeziorem zapadła całkowita ciemność, a na ziemię zaczęły spadać potoki wody. Wiatru jeszcze nie było, ale wiedziałam, że pojawi się wkrótce, a przecież już tak ulewny deszcz wystarczył do zatopienia mojej łódeczki. Wody w kajaku przybywało z minuty na minutę i choć rozpaczliwie wiosłowałam, traciłam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do wysepki.
Woda dochodziła już prawie do burt, gdy przed sobą zobaczyłam ścianę trzcin otaczających wyspę. Gdy tylko wpłynęłam za ich zasłonę, wiatr ucichł i mogłam dobić do wyspy. Choć byłam ogromnie zmęczona, natychmiast wyjęłam swoje rzeczy z kajaka i odwróciłam go do góry dnem, opierając dziób o pień zwalonego drzewa. W ten sposób wylałam wodę ze środka, no i zapewniłam sobie całkiem niezłą ochronę przed deszczem i wiatrem. Masywne korzenie drzewa tworzyły ściany tego niezwykłego szałasu, a kajak zapewnił dach. Była nawet odrobina miejsca na ognisko.
Wiatr zaczął ucichać, ognisko rozpaliło się całkiem nieźle, gdy nagle od strony jeziora dobiegł mnie trzask. Taki, jaki słychać, gdy łódź wpada na skałę, która jej rozrywa kadłub. Niejeden raz słyszałam taki dźwięk, natychmiast więc wybiegłam na brzeg z płonącą pochodnią, by zobaczyć, co się stało.
Przy brzegu wyspy przechylona na prawą burtę leżała biała omega, nabierając wody z każdą minutą. Przy jachcie po kolana w wodzie krzątał się jakiś mężczyzna usiłując wyciągnąć łódkę na brzeg. Bez słowa weszłam do wody i chwyciłam linę, by mu pomóc.
- Dzięki - wysapał. - Jeszcze z dwa metry i będzie bezpieczna, przywiążemy ją do tamtego buka.
Gdy wyciągnęliśmy już łódź, przekonałam mojego rozbitka, że z oględzinami uszkodzeń lepiej poczekać do rana, a teraz powinien się ogrzać i coś zjeść, bo usta ma już fioletowe z zimna.
- Mam na imię Marek - wyciągnął rękę. - Dziękuję ci bardzo za pomoc. Chętnie skorzystam.
- Na imię mi Beata - odpowiedziałam. - I zapraszam do mojego ogniska na herbatkę z pokrzywy. Niestety, nic innego nadającego się na herbatę po ciemku nie znalazłam, a dużych zapasów nie mam.
- Też jesteś rozbitkiem? - zaśmiał się, podnosząc do ust kubek z naparem. Na szczęście znalazł swój kubek na łodzi, ja miałam tylko jeden.
- Tak - kiwnęłam głową. - Ale u mnie obyło się bez uszkodzeń. Tyle że nie planowałam dłuższej wyprawy, więc z zapasami nie jest u mnie najlepiej.
- Jak tylko przestanie padać, pójdę po moje - obiecał. - Nie powinniśmy umrzeć z głodu...
Rzeczywiście, spiżarnia Marka okazała się dobrze zaopatrzona. Na kolację zjedliśmy gulasz, a później Marek wyciągnął butelkę koniaku.
- Jesteśmy oboje przemarznięci, więc warto wypić na rozgrzewkę - zaproponował. - Zwłaszcza że noc też nie będzie ani wygodna, ani ciepła. Mamy jeden śpiwór na dwoje...
Śpiwór Marka zmókł razem z łódką i teraz suszył się na kajaku, ale nie było szans, żeby do rana wysechł.
- Jakoś to będzie - wzruszyłam ramionami. - Tyle że będziemy musieli spać na zmianę, żeby dorzucać do ognia.
- No i starać się nie rozkrywać za bardzo - zaśmiał się. Bo siedzieliśmy skuleni i przytuleni do siebie pod tym jednym śpiworem, żeby się rozgrzać.
Wypiliśmy po łyku koniaku i już po chwili poczułam miłe ciepełko krążące w żyłach. Deszcz już nie padał, wiatr ścichał, a ponieważ ognisko buzowało od kilku godzin, to ziemia wokół była sucha. Zrobiło się całkiem przyjemnie. Pociągnęłam kolejny łyk. Marek też.
I zwracając mi butelkę przysunął się bliżej mnie, a ja nagle z całą wyrazistością poczułam, jak silne i muskularne ma ramiona, jak prężą mu się muskuły pod opaloną skórą... I jak niewiele zakrywa ta koszulka, którą ma na sobie - pod kąpielówkami zaczęła się coraz wyraźniej zaznaczać pokaźna wypukłość, której przyglądałam się z dużym zainteresowaniem i pełną aprobatą. Zawsze uważałam, że nic nie rozgrzewa bardziej i nie zapobiega przeziębieniu niż seks.
Marek zauważył mój wzrok i zaczerwienił się tak mocno, że było to widoczne nawet w nocy. Wypukłość jeszcze urosła. Wyciągnęłam rękę i zaczęłam powoli i spokojnie masować ową wypukłość. Czułam jej sprężystość i ciepło pod palcami.
Marek jęknął i spojrzał na mnie płonącym wzrokiem. Jego oddech stawał się coraz szybszy, a dłonie bezwiednie zaciskały w pięści. Wzięłam więc jedną z jego rąk i położyłam na swojej piersi. Miałam na sobie tylko kostium kąpielowy, reszta mojego ubrania była jeszcze mokra. Markowi wystarczył więc dosłownie ruch palcem, by odsłonić moje piersi i zacząć bawić się ich sutkami. Teraz ja jęknęłam.
Nasze pieszczoty idealnie się zsynchronizowały: w tym samym tempie ja pieściłam Marka, a Marek mnie. Ale po kilku minutach miałam już dość tej zabawy i chciałam konkretów. Szybkim ruchem zsunęłam kąpielówki Marka odsłaniając imponującą erekcję, szybko zrzuciłam swoje własne i nadziałam się na niego najmocniej jak potrafiłam.
Poczułam go w sobie bardzo głęboko, docierał do wszystkich moich sekretnych zakamarków wywołując dotykiem całe eksplozje rozkoszy w moim ciele. Poruszałam się na nim tak, by dotarł jak najgłębiej i dawało mi to tyle rozkoszy, że szybko straciłam kontrolę nad sobą i zaczęłam poruszać się jak najmocniej i jak najszybciej, marząc tylko o jednym: o wielkim orgazmie.
Ale nie było mi dane zaznać go w tej pozycji. Markowi najwyraźniej nie podobała się bierna rola i teraz on przewrócił mnie na plecy, by wejść we mnie z całą siłą swoich cudownych mięśni. Oszalałam z rozkoszy i wbijając paznokcie w jego plecy krzyczałam głośno jego imię raz po raz. Czułam, jak porusza się coraz szybciej i szybciej, a później poczułam ten wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju spazm, gdy wytrysnął we mnie. Oboje padliśmy bez tchu na śpiwór, czekając, aż nasze oddechy wrócą do normy. Ale nagle poczułam palce Marka poruszające się delikatnie na moich wargach sromowych, szukające łechtaczki.
- Jesteś cudowna - szepnął mi Marek prosto w ucho. - Uznałem, że dla tak fantastycznej kochanki jeden orgazm to stanowczo za mało...