Rozkosznie dekadencki seks
Jest coś rozkosznie dekadenckiego w pieprzeniu się na stole jadalni z zadartą do pasa kosztowną wieczorową sukienką i rozłożonymi nogami w eleganckich wieczorowych pantoflach...
Zawsze wiedziałam, że to powinno wyglądać tak: ja na luksusowym dębowym stole w równie luksusowej jadalni, jedna noga w czarnej pończosze w bucie na niebotycznie wysokim obcasie uniesiona i owinięta wokół jego biodra, skrawek koronki czyli majtki mokre od moich i jego soków zsunięte na jedną stronę krocza, a on sam, z kosztownymi spodniami zsuniętymi do kostek wpycha swój korzeń z całej siły między moje wibrujące pośladki... Jest rozkosznie, demonicznie i luksusowo - a któraż z nas nie chciałaby się czasem kochać w tak bardzo, ale to bardzo kosztownych warunkach...?
Fot. sxc.hu
To stało się, kiedy mój mężczyzna dostał zaproszenie na eleganckie przyjęcie do pałacu wynajętego przez jego firmę. Stroje wieczorowe, wszyscy prezesi łącznie z tymi amerykańskimi, przyjęcie w dziewiętnastowiecznej książęcej jadalni, zabawa w luksusowej sali balowej i nocleg w pokoju hotelowym, który dawniej był sypialnią którejś z księżniczek...
Przyjechaliśmy odpowiednio wystrojeni i już po pierwszej lampce szampana zobaczyłam w oczach mojego ukochanego Marka ten charakterystyczny, bardzo wymowny błysk. Ten seks na dębowym stole to była także jego fantazja i ja o tym wiedziałam...Bardzo, bardzo powoli pogładził mnie po nagim ramieniu schodząc aż do zagłębienia między piersiami, które tylko w niewielkim stopniu skrywała satyna sukni. Ale ja wystawiłam tylko koniec języczka spomiędzy warg i zaśmiałam się kusząco.
- Kochanie, proszę cię... - powiedziałam obłudnie. - Przecież tu są wszyscy twoi szefowie!
Ale mój mężczyzna w ogóle nie słuchał. Podczas kolacji jego ręce błądziły częściej po moich nagich plecach niż po talerzach czy kieliszkach. Miałam wrażenie, że ma kilkadziesiąt rąk i z coraz większym trudem mogłam się mu opierać.
- Pomyśl tylko... - szeptał mi do ucha. - Ogromny dębowy stół na który cię rzucę i nie będziesz miała nawet czasu zaprotestować, zanim cię nie zacznę pieprzyć tak, że oszalejesz z rozkoszy...
Jeszcze szeptał, gdy kolacja się skończyła i goście zaczęli przechodzić do sali balowej. Mój kochany jednak w korytarzu schwycił mnie za rękę i pociągnął za jakieś drzwi. Rozejrzałam się. Byliśmy w jadalni, nieco mniejszej niż ta, w której jedliśmy kolację, ale na pewno to była jadalnia. Na środku stał duży, dębowy stół, a Marek zamknął drzwi na klucz...
Jak tylko to zrobił, bez słowa odwrócił mnie tyłem do siebie i brutalnie popchnął na stół. Uderzyłam o niego biodrami, moje piersi wyskoczyły zza wątłej osłony koronki i nagie uderzyły o chłodny, gładki blat. Przeszył mnie pierwszy dreszcz rozkoszy. Czułam się jak gwałcona księżniczka posiadana przez brutalnego męża - a może kochanka lokaja...?
Marek podniósł dół mojej sukni i jednym ruchem przesunął na bok moje koronkowe stringi. Nie bawiąc się w delikatność rozchylił moje wargi i gwałtownie wszedł we mnie jednym mocnym pchnięciem. Jeszcze nie byłam wystarczająco wilgotna, więc doskonale czułam każde uderzenie jego ogromnego korzenia, a ból w niesamowicie podniecający sposób mieszał się z rozkoszą... Wilgotniałam z każdą chwilą coraz bardziej, a Marek wdzierał się we mnie coraz mocniej. Nie mogłam opanować jęków, które wyrywały mi się z ust, kiedy on pieprzył mnie coraz szybciej, a ja miałam uczucie, że ten jego wielki, mięsisty i rozkosznie sztywny pal wypełnia mnie aż po gardło...
Nagle Marek mnie podniósł i zacisnął ręce na moich piersiach. Gdyby nie skrawek sukni, na którym zacisnęłam zęby, zawyłabym z rozkoszy! Jeszcze nigdy mój mężczyzna nie był taki zachłanny, tak namiętny i tak... dziki. Okazało się, że bycie posiadaną bez prawa do protestu sprawia mi niesamowitą, wręcz zwierzęcą rozkosz.
- Jeszcze, jeszcze - szeptałam rozgorączkowana półprzytomnie, gdy on brutalnie, beznamiętnie tłukł moim ciałem o stół zupełnie jakby dbał tylko o własną rozkosz. Marek jeszcze przyspieszył tempo. Już nie jęczałam, błagałam go, żeby wchodził we mnie mocniej, żeby mnie pieprzył tak jak chce...
Marek mocno schwycił mnie za włosy i serią silnych pchnięć dosłownie przyszpilił mnie do stołu dochodząc równocześnie ze mną. Pozostaliśmy przez chwilę zespoleni razem, odzyskując oddech i zmysły...
- Łazienka jest za drzwiami - usłyszałam cichy śmiech Marka, który jak zwykle wiedział, o czym myślę. - A później musisz zdecydować, czy idziemy do sali balowej czy do pokoju...