Seks na łonie natury
Jego usta rozpoczęły triumfalny pochód po jej nagiej skórze. Napięcie rosło, a Ewa już nie mogła wytrzymać...
Wszystko zaczęło się od kretyńskiej namiętności do samotnych spacerów po lesie. Kretyńskiej, bo tym razem Ewa się zgubiła. Nie miała pojęcia, jak to się stało: przecież sto tysięcy razy błądziła po tym kawałku Puszczy Noteckiej, przyjeżdżając tu na wakacje. A tym razem zabłądziła. Przeszła już jakieś 15 km, a dalej nie natrafiła na jezioro. Tak sobie zaplanowała dzień: 10 km do jeziora, kąpiel i wylegiwanie się na słońcu, a później powrót wieczorem do gospodarstwa agroturystycznego, w którym mieszkała. Ale szła i szła, a jeziora ani widu, ani słychu.
Fot.sxc.hu
Nagle usłyszała gdzieś niedaleko warkot piły. Aha, znaczy, że tu są ludzie. Zawsze można zapytać o drogę. Poszła w tamtym kierunku i po kilku minutach wyszła na porębę, na której czterech mężczyzn ładowało na ciężarówkę świeżo ścięte pnie drzew. Pachniało słońcem i żywicą. Mężczyźni widząc nadchodzącą kobietę przerwali pracę.
- Przepraszam - powiedziała Ewa. - Chyba zabłądziłam. Chciałam dojść do jeziora w Miałach...
Mężczyźni roześmieli się.
- Odkąd tu mamy wyrąb, wielu turystów tu trafia i o to pyta - wyjaśnił jeden z nich. - Poszła pani na rozstajach prosto zamiast na lewo. Leśnictwo trochę zmieniło przebieg drogi gruntowej po ostatniej powodzi i wszyscy błądzą... Ale stąd już niedaleko, będzie z dwa kilometry w tamtą stronę - pokazał ręką.
Ewa przyglądała mu się z ciekawością. Nie wyglądał na typowego drwala: błysk piwnych oczu był zdecydowanie zbyt inteligentny, wyrażał się też jak ktoś, kto przynajmniej część życia spędził w mieście i skończył dobrą szkołę.
- Dziękuję - powiedziała. - Już wiem, gdzie źle skręciłam, mam nadzieję, że z powrotem już trafię bez problemów.
- Mogę panią podwieźć do jeziora, to po drodze - zaoferował się drwal. - Chłopcy skończyli właśnie ładowanie i ruszam do tartaku.
- Świetnie! - ucieszyła się Ewa. - Czuję trochę w nogach te kilometry...
Mężczyzna pomógł jej wejść do szoferki auta i sam wsiadł. Koledzy zaśmiali się na pożegnanie.
- Marek, ino patrz, żebyś ładunku nie pogubił - rzucił któryś kpiąco.
- I żebyś nie wytrząsł towaru za bardzo - zarechotał inny.
- Zamiast dowcipkować bierzcie się za robotę, bo dziś jeszcze jeden transport musi trafić do tartaku - rzucił im Marek i zatrzasnął drzwi.
Ruszyli w milczeniu. Marek ze skupieniem manewrował między pniami aż wyjechali na leśny dukt.
- Przepraszam panią za nich - powiedział wtedy, zerkając na Ewę. - To dobre chłopaki, ale jak siedzą tyle w lesie, to trochę się robią gruboskórni...
- Nic nie szkodzi - zaśmiała się. - Powinien pan usłyszeć dowcipy mojego gospodarza z agrogospodarstwa...
- Aaa, to pani mieszka u Kowalonków? - zapytał.
- A skąd pan wie? - zdziwiła się.
- Bo to jedyne w okolicy - zaśmiał się. - Więc pani jest tą panią Ewą, która tu przyjeżdża od lat w czerwcu...
- Pan mnie zna, a ja pana nie - odpowiedziała, chociaż nie była to do końca prawda. Kowalonek opowiadał coś o nowym szefie drwali, który przyjechał w tym roku i "zrobił porządek", chłopaków pogonił do roboty.
- To pan jest ten Marek, co zrobił porządek z wyrębami? - zapytała.
Roześmiał się.
- Widzę, że Kowalonek mi buty uszył - powiedział. - Tak, to ja.
Zza drzew zaczęła prześwitywać woda jeziora. Marek zatrzymał samochód.
- Tu już ma pani jezioro - powiedział. - Jak pójdzie pani tą zarośniętą drogą, to wyjdzie pani wprost na łąkę Kowalonków.
- Dziękuję! - powiedziała Ewa. Powinna w tej chwili złapać za klamkę, otworzyć drzwi i wyskoczyć na drogę - ale właśnie Marek na nią spojrzał. I to spojrzenie jego piwnych, gorących oczu zatrzymało jej rękę wpół drogi.
Marek delikatnie ujął jej rękę i podniósł do ust nie spuszczając z niej swojego palącego wzroku. Pocałował ją długo i gorąco, a Ewa czuła, że z każdym dotknięciem jego ust coraz bardziej miękną jej nogi, a w środku robi jej się jakoś dziwnie gorąco i zaczyna mieć kłopoty z oddychaniem.
A Marek łagodnie przechylił się w jej stronę i przyciągnął jej twarz do siebie. I pocałował w usta: długo, czule, namiętnie. Po chwili zaskoczenia Ewa odpowiedziała na pocałunek tak samo gorąco, tonąc w rozkoszy, jaką jej dawał dotyk jego ust.
Po długiej chwili oderwali się od siebie dysząc - i pragnąc siebie coraz bardziej. Marek otworzył drzwi samochodu.
- Chodż - powiedział.
Ewa wyskoczyła na drogę i w tej samej chwili pochwyciły ją silne ramiona Marka i łagodnie oparły o maskę samochodu. Ewa jednym ruchem bioder wyswobodziła się ze spodni czekając, aż Marek zdejmie swoje. Jego barczysta sylwetka o fantastycznej muskulaturze zachwycała jeszcze bardziej gdy tak stał nad nią nago, niż kiedy był w ubraniu.
- Proszę, wejdź we mnie - wyszeptała, wyciągając do niego ręce.
Jednym gwałtownym ruchem wdarł się w nią tak mocno, że o mało nie zatraciła się od razu w rozkoszy od tego jednego pchnięcia. Ale on nie poprzestał na tym jednym. Uniósł ją na wysokość swoich bioder z taką łatwością, jakby ważyła kilka kilo, oparł plecami o świeżo ścięte kłody i zaczął wchodzić w nią dokładnie i regularnie jak metronom, z siłą młota pneumatycznego, a każde jego uderzenie wywoływało w niej spazmy rozkoszy.
Nagle poczuła, że za chwilę będzie szczytować, że wielki orgazm nadejdzie dosłownie za sekundę i spazmatycznie zacisnęła ręce na jego silnych ramionach.
- Dochodzę - szepnęła.
Marek przyspieszył. teraz czuła się, jakby jakieś niewiarygodnie silne zwierzę pulsowało w niej z całej siły, czuła rozkosz płynącą od każdego uderzenie aż do czubków palców tak niewiarygodnie silną, że aż traciła świadomość... A on uderzał i uderzał coraz szybciej, jakby chciał ja przebić na wylot... Coraz szybciej... Aż wytrysnął w niej, a ukojenie rozkoszy rozlało się w niej ogromnym strumieniem.
Marek opadł na nią przygważdżając ją swoim ciałem do drewna. Pachniał żywicą, lasem, ziołami i Ewa wiedziała, że te zapach do końca życia będzie jej się kojarzył z najwspanialszym seksem w życiu. Ale nie miała zamiaru poprzestać na jednym razie.
- Chodź - wyszeptała.
- Dokąd? - zapytał.
- Do wody! - zaśmiała się. - Tam się jeszcze nie kochaliśmy...