Seryjni monogamiści
Z pozoru idealnie nadają się do stałego związku. I nawet są z natury monogamiczni - problem tylko w tym, że seryjnie...
Naturę seryjnego monogamisty najlepiej ujął Jan Sztaudynger w swoje fraszce: "On był stały. Tylko one się zmieniały". Ale autorką koncepcji seryjnego lub linearnego monogamisty, bo i tak się ich nazywa, jest psycholog Helen Fischer. Jej zdaniem to taki facet, który jest wierny, stały w uczuciach, rzeczywiście chce zbudować stały związek i nawet buduje go - tylko że robi to kilka lub kilkanaście razy w życiu. Dla kolejnych partnerek po kolei.
Taka sytuacja jest - jej zdaniem - wynikiem małżeńskiej nudy. I nie ma tu znaczenia, czy para jest po ślubie, czy nie, bo ogólna zasada od tego się nie zmienia. Po kilku latach trwania każdego związku - jeśli się oczywiście temu nie zapobiegnie - wszystko w nim staje się zwyczajne i codzienne: dom czy mieszkanie już jest, ekscytujące urządzanie się skończyło, a zaczął okres napraw i remontów. Uroda ukochanej kobiety też jakby już spowszedniała, no bo jest na co dzień. Urok traci także seks - z namiętnego w pierwszych miesiącach czy nawet latach trwania związku staje się co najwyżej letni. No i dochodzi rutyna: większość par kocha się ciągle tak samo, a to nie sprzyja zachowaniu wysokiej temperatury w sypialni.
Naprawdę udane pary są w stanie przejść ten etap bez większych uszczerbków w związku. Ale jeśli jednym z partnerów jest seryjny monogamista, to dla niego praca nad utrzymanie i poprawieniem obecnego związku w ogóle nie ma sensu. On zaczyna wówczas marzyć o jakiejś ekscytującej odmianie, jakimś superpartnerze, który czeka tuż za rogiem, który będzie lepszy, czulszy i który sprawi, że życie znów nabierze barw. Żeby było śmieszniej, to, co przyciąga seryjnego monogamistę, to wcale nie jest seks, ale poczucie bliskości, zrozumienia, bo o to jest najtrudniej. A paradoksalnie właśnie to, że nie ciągnie do łóżka, bardzo ułatwia mu robotę przy zdobywaniu każdego kolejnego partnera. Bo przecież, zgodnie ze stereotypem, skoro nie ciągnie do łóżka, to znaczy, że chodzi mu o poważny, stały związek.
I naprawdę na początku tak właśnie jest - ale tylko na początku. Bo seryjnego monogamistę kręci urok nowości. Poznawanie, odkrywanie partnera go zachwyca, seks jest nieziemski i ekstatyczny, a nowy dom i nowe przyzwyczajenia cudownym przeżyciem. Tyle że gdy nowość spowszednieje, zacznie się oglądać za następną. I tak w kółko...
Zdaniem Helen Fischer wszystko to dzieje się dlatego, że natura wpisała niewierność w kobietę i mężczyznę. To pozostałość po czasach życia w jaskiniach, kiedy ludzie łączyli się w pary jedynie na czas wychowania dziecka, co trwało około 4 lat. A potem szukali sobie nowych partnerów, by jak najbardziej zróżnicować pulę genów w grupie. To było najważniejsze.
Pomysł na życie z jednym partnerem aż do śmierci to wymysł kultury, a nie biologii, a chodzi - jak to zazwyczaj bywa - o dobra materialne. Mężczyznom z czasem przestał się podobać pomysł, że mogą trwonić owe dobra na dzieci innego mężczyzny, a zapobiec temu mogli tylko wówczas, gdy wzięli sobie kobietę na wyłączność i na całe życie. Kobiety z kolei też z czasem uznały, że stabilizacja ma swoje zalety, a pracochłonne szukanie partnera co 4 lata ma ich mniej. No i nie muszą się już martwić, kto je wyżywi, gdy już żadny chętny partner się nie znajdzie.
Jednak biologia nie dała za wygraną i daje o sobie znać właśnie w seryjnym monogamizmie. Jeśli więc zdarzy się wam poznać porządnego faceta, który ma za sobą kilka poważnych związków, ale z każdego rezygnował po 3-4 latach - miejcie się na baczności! Oczywiście, zawsze można przyjąć tezę, że facet miał po prostu pecha i nie trafiał na kobietę swojego życia, a jak trafi, to już z nią zostanie do końca życia..