Wiało
Wiało. Tak bardzo wiało.
Włosy, wraz z niewidocznym w ciemnych falach cieniem – zostały za nią. Bezszelestnie, bezkompromisowo, płynęły wraz z wiatrem. Krok w krok. Myśl w myśl.
Stanęła.
Targnięte zmianą tempa rozstaje znaczeń z zasłoną puchu spłynęły na jej twarz. Cień wyhamował obok bosej nadziei stóp.
Cisza.
Zaczęła nucić. Melodię niespełnionych pragnień. Melodia przeszła w skowyt. Skowyt okrył dachy mijanych wcześniej ulic. Padło zdanie. Wykrzyczane bez tchu zdanie, dające świadectwo jej bytu.
- Namaluj mi motyla.
Światła w oknach.
- Namaluj mi motyla! Farbami!
Twarze wśród zasłon.
- Na plecach. Teraz.